Arkandel
W najnowszym Literacie Krakowskim ukazał się fragment mojej niepublikowanej jeszcze powieści zatytułowanej "Arkandel".
Katarzyna Bułat
ARKANDEL
(fragmenty)
Rano powietrze jest jeszcze świeże. Rzadkie. Nieściśnięte
upałem. Czekające, tak jak cała okolica, na pobudzające do życia słońce, które
zaraz ostrożnie wzejdzie między kamieniami. Jeszcze niepewne czy spotka dziś
chmury, czy samo będzie gościło na czystym niebie. Słońce zielonożółte,
dojrzałe jak figi. Później wespnie się po murku, dotrze do leniwych liści.
Rozciągnie żyłki, które się w nich plączą. Rozprostuje zielony układ nerwowy i
giętkie kości całej natury.
Katarzyna Bułat
ARKANDEL
(fragmenty)
Codziennie rano wstawałem przed wschodem słońca i biegałem.
Unosiłem się i opadałem razem z krętymi ścieżkami, które spływały ze szczytów
wzgórz prosto do morza lub płynęły w poprzek wzniesień. Biegałem jakby korytami
rzek. Z jednej i z drugiej strony ogrodzone były one kamiennymi murkami. Tylko
jedna ścieżka, ta nad samym brzegiem, różniła się nieco od innych i nie
posiadała typowego dla krajobrazu stosu kamyków regulującego jej szerokość.
Wiła się wzdłuż morza raz grubsza, raz węższa, miejscami przechodziła nawet w
piaszczystą plażę, ale przeważnie była co najmniej metr powyżej wody, oblewana
jednak przez nią, rozpryskującą się na skałach i osadzającą na nich sól.
(…)
(…)
W świetle ledwie zbudzonego słońca Arkandel wygląda jak
szmaragd. Odcina się barwą porastających go drzew i krzewów od błękitnego
obrusu wody. Jest ozdobą stołu jubilera, który porozrzucał kamienie szlachetne
wzdłuż całego wybrzeża. Jaśnieje w przeciwieństwie do ciemnej kamiennej
ścieżki, po której biegałem. Ścieżki wtedy jeszcze nie powołanej do istnienia,
choć już czującej na sobie moje kroki. Kroki, które stawiałem gdzieś w
niebycie. Biegałem więc rano drogą zbudowaną z nicości. Z materii nienazwanej
jeszcze, bo niedotkniętej przez ożywcze promyki.
(…)
Codziennie pokonywałem tę samą trasę. Zaczynałem od małej
jaskini, potem biegłem tuż nad dużą, następnie plażą koło wioski, aż po ruiny
zamku i z powrotem do punktu wyjścia, ale tym razem ścieżką znajdującą się
wyżej. W ten sposób droga, którą pokonywałem tworzyła coś na kształt okręgu.
Okręgu, w którym tkwiłem zamknięty i z którego toru nie mogłem zboczyć.
Przez tę powtarzalność stałem się nieodłącznym elementem
otoczenia. Elementem oswojonym. Który wiemy, że jest i czujemy się bezpiecznie,
gdy jest, choć zwykle nie zwracamy na niego uwagi. Coś zaczyna się nie zgadzać
dopiero, kiedy taki element znika. Tak właśnie wreszcie mnie dostrzegła. Gdy
złamałem regułę i po przyzwyczajeniu jej do siebie, zostałem rano w domu przez
kilka dni, a następnie nagle znów się pojawiłem. Świat powrócił do swego
poprzedniego, normalnego stanu, jednak w niej nastąpiła wyraźna zmiana, która
rozkazywała mnie zatrzymać.
Komentarze
Prześlij komentarz