Illuminae

Na akcję natrafiłam przez przypadek - reklama wyświetliła mi się na jednym z portali społecznościowych. "Wydaj z nami Illuminae!" - krzyczał do mnie Moondrive, sklep, który podjął dość szczególną inicjatywę.

Akcja polegała na zbiórce w przedsprzedaży brakujących 30 000 złotych potrzebnych do wydrukowania polskiej edycji książki "Illuminae". Na koniec akcji wyznaczono 23 czerwca 2017 roku. Gdyby do tego czasu nie zebrano wystarczającej ilości środków, pieniądze zostałyby zwrócone uczestnikom projektu. Jak dowiedziałam się o przedsięwzięciu, kwota już dwukrotnie przekraczała wymagany próg.

Z początku nie byłam przekonana do zamówienia książki. Postanowiłam jednak dowiedzieć o niej więcej i sprawdzić, co czyni ją tak pożądaną przez polskich czytelników. 

Okazało się, że Illuminae to niezwykły eksperyment literacki. Autorzy - Amie Kaufman i Jay Kristoff - podjęli się szczególnego wyzwania. Zamiast tradycyjnej narracji, postanowili w ręce miłośników książek oddać dossier: zbiór e-maili, raportów, opisów nagrań i wszelkich innych materiałów zdobytych przez tytułową grupę "Illuminae" na temat katastrofy na Kerenzy (nielegalnej kolonii zaatakowanej przez korporację BeiTech).

22 czerwca zamówiłam powieść. 


Kiedy pod koniec lipca otrzymałam przesyłkę, już byłam pewna,że podjęłam dobrą decyzję.

Książka wygląda imponująco. Sama okładka przyciąga uwagę. Przez miejscami przezroczystą obwolutę prześwitują fragmenty akt. Część tekstu jest zamazana - ocenzurowana. A część pociągnięta żółtym flamastrem dla podkreślenia ważności. 

Przeglądając kolejne strony odkrywałam, jak wiele pracy musiało kosztować przygotowanie książki. Są projekty statków kosmicznych, jest lista ofiar i ich zdjęcia. Mamy do czynienia z przeróżnymi krojami czcionek i mnóstwem grafik.

Pozostało mieć tylko nadzieję, że treść dorówna formie.

Zaczęłam czytać powoli, z braku czasu przesuwając się w lekturze tylko o kilka stron dziennie. Książka wywierała na mnie dość pozytywne wrażenie, ale stawiałam jej dużo większe wymagania. Na początku określiłabym ją jako młodzieżową - głównymi bohaterami jest para nastolatków, Kady Grant i Ezra Mason - ale wraz z rozwijaniem się akcji, zmieniałam trochę swoje podejście.

Kiedy nadszedł weekend mogłam wreszcie w całości poświęcić się książce. I wciągnęła mnie. Za nic nie mogłam oderwać się od czytania. Trafiłam do XVI wieku, na dwa statki kosmiczne, obserwowałam uciekinierów, których atakował wirus, a którym dodatkowych kłopotów przysparzała sztuczna inteligencja i goniący ich frachtowiec. Śmiałam się, wzruszałam, przeżywałam uczucia postaci, których zmagania "podglądałam" znad kartek. Byłam częścią tamtego świata.

Dialogi są dobrze napisane. Postaci z krwi i kości. Nie przejmują się w ogóle słownictwem, czasem nie zwracają nawet uwagi na ortografię. Illuminae wprowadza nas w zupełnie nowy gatunek literacki, w którym na pierwszym miejscu są wydarzenia, rozmowy i emocje wyczytywane z zachowań. Na drugim dopiero właściwa stylistyka, opisy uczuć, przestrzeni i wszelkie ogólnie przyjęte normy.

Nie wiem, czy to dobry kierunek. Powinnam się sprzeciwić. Powiedzieć, że książka powinna mieć przekaz. Powinna wnosić coś w życie czytelników. Skłaniać do refleksji, zawierać jakieś przemyślenia filozoficzne. Że zdania powinny być ładne i składne. Styl wyszukany. Zachwycający.

Ale na swój sposób "Illuminae" jest inspirującą lekturą i do przemyśleń skłania. Warto wejść w ten świat. Gdzie poetą nagle staje się komputer (niedorzeczne, ale urocze). Gdzie sami będziemy odkrywać tajemnicę. 



Komentarze