Opowieść dla przyjaciela
Kupienie "Opowieści dla przyjaciela" to był impuls. Uśmiechnęła się do mnie z półki Kawiarni Literackiej w Krakowie. Sięgnęłam po nią, bo uwielbiam poezję Poświatowskiej. Przeczytałam kilka stron i już byłam pewna, że bez tej książki nie wyjdę.
Artystka, którą znałam wcześniej przede wszystkim z wierszy, nabiera kształtu, ucieleśnia się. Z liter, wrażeń, emocji staje się człowiekiem, już nie tak eterycznym, ale nękanym przez chorobę. Mamy szansę poznać jej problemy, pragnienia - żądzę wiedzy i potrzebę miłości. Z niezwykła lekkością stylu Poświatowskiej przemykamy przez słowa wypełnione przecież bólem. Wzruszamy się, zachwycamy, smucimy i obawiamy. Znamy tragiczny finał historii i autorka też go zna. Wie, że jest nie unikniony.
"Czy wszystko pozostanie tak samo, kiedy mnie już nie będzie? Czy książki odwykną od dotyku moich rąk, czy suknie zapomną o zapachu mojego ciała? A ludzie? Przez chwilę będą mówić o mnie, będą dziwić się mojej śmierci - zapomną. Nie łudźmy się, przyjacielu, ludzie pogrzebią nas w pamięci równie szybko jak pogrzebią w ziemi nasze ciała. Nasz ból, nasza miłość, wszystkie nasze pragnienia odejdą razem z nami i nie zostanie po nich nawet puste miejsce. Na ziemi nie ma pustych miejsc." - a jednak czytamy "Opowieść...". Jednak mamy szansę choć część emocji tej młodej poetki przeżyć. Przenieść się tuż obok do jej historii i potowarzyszyć jej w trudnej wędrówce. Kochać razem z nią. Najmocniej jak tylko się da, jak tylko serce i świat na to pozwala.
"Kiedy budynek sanatoryjny nikł nam z oczu, przyciągał mnie do siebie i całował. I wtedy ból ściskał mi serce na myśl, że mogę go utracić. Pewność, że go utracę. Dziwił się moim palcom delikatnie dotykającym jego ust, mojej dłoni przytulonej do jego policzka, starającej się zapamiętać ciepło i kształt. Dlaczego - pytał, gdy wysuwałam się z jego objęć, gdy uchylałam twarz od pocałunków, gdy odchylałam się na odległość spojrzenia i patrzyłam. I widział, że patrzę z miłością, i widział łzy w moich oczach, i pochylał się, żeby je wypić, i całował mnie znowu. Szliśmy powoli, przytuleni do siebie, zaplątani w siebie tak, że nasz uścisk rozluźniał się dopiero wtedy, gdy wychodziliśmy na szosę wiodącą do sanatorium. Trzymałam kurczowo jego rękę, ściskałam jego palce rozpaczliwie, jak gdybym trzymała się gałęzi zwisającej nad przepaścią. Nie myślałam o tym, że obok przechodzą ludzie, że ich spojrzenia szpiegują nasze twarze; jego twarz blisko mojej, moje usta szepczące, łowiące jego oddech, jego oczy palące się jasnobrunatnym płomieniem."
Ta książka promieniuje miłością. Niezaspokojonym głodem życia autorki. Kiedy narratorka zwraca się do swojego Przyjaciela, my sami się nim czujemy. I sami niewiarygodnie za nią, za życiem, które przecież mamy i za bliskością świata, której być może naprawdę nie doświadczyliśmy, tęsknimy.
"Tak się ładnie odchodzi, tak się spokojnie odchodzi. Mostki wędrują wzdłuż wybrzeża, przestrzeń się zwiększa i nagle morze jest wszędzie. I nagle czujesz zdrętwiałymi końcami palców, że ziemia jest okrągła, mała i zapłakana. Przydatną chusteczką ocierasz natrętne łzy."
Komentarze
Prześlij komentarz