Niewidoma contessa i jej nowa maszyna

Przyciągnęła mnie maszyna do pisania. Zupełnie nie wiedziałam jak powstała, a tym bardziej, że stworzył ją Włoch Pellegrino Turii dla niewidomej contessy. A właśnie to wydarzenie zainspirowało Carrey Wallace do stworzenia powieści - swojej wersji wydarzeń. Zaintrygowana, pozwoliłam dać się wciągnąć historii.

Co ciekawe, polska Wikipedia w ogóle nie wspomina o Turrim. Dowiadujemy się, że w 1714 roku Brytyjczyk Henry Mill uzyskał patent na projekt przyrządu podobnego do maszyny do pisania. Natomiast jako twórcę "praktycznego" modelu strona podaje Christophera Sholesa. Amerykanin wpadł na pomysł przypadkiem, próbując skonstruować automat numerujący strony książek w 1867 roku. 

Angielska Wikipedia za to, wymienia Turriego w czwartej kolejności na liście autorów wczesnych prototypów. Podaje go również jako wynalazcę kalki kopiującej, pozwalającej dostarczyć do maszyny atrament. 

Gdy przeklikamy się dalej, odkryjemy stronę poświęconą Pellegrino z informacją znajdującą się na okładce książki. Że w 1801 roku dla swojej kochanki arystokratki Caroliny Fantoni da Fivizzano wynalazł jedną z pierwszych maszyn do pisania. Bingo!

Sama powieść w polskim tłumaczeniu momentami bywa dość chaotyczna. Czasem nie do końca wiadomo, co Autorka chciała czytelnikowi przekazać. W większości jednak jest to dzieło spójne, napisane lekkim, barwnym stylem. A Wallace nie miała prostego zadania. Musiała zobrazować czytelnikowi utratę wzroku. I uczyniła to bardzo zgrabnie i pomysłowo.

Carolina jako małe dziecko otrzymała od ojca na urodziny swoje własne jezioro. Uwielbiała się w nie wpatrywać, spędzała noce w małej chatce nad jego brzegiem. Kiedy zorientowała się, że traci wzrok nikt nie chciał jej wierzyć. A ona obserwowała jak z końca jeziora znikają kolejne drzewa. 

Carolina spojrzała na siedem drzew, stojących rzędem za ciemną wodą, które jej ociec zgodził się zachować, gdy przed laty oczyszczał grunt. Rosły tam rozłożysta stara wierzba, dzika jabłoń, jakaś lichota z gładką szarą korą, dąb, jakieś młode drzewko i dwie smukłe brzozy splecione korzeniami niczym bliźnięta albo kochankowie (..) Liczenie tych drzew było ulubioną zabawą Caroliny w dzieciństwie (...) Teraz jednak nie mogła objąć ich wzrokiem. Widziała wierzbę albo bliźnięta, ale nie widziała ich naraz. I wtedy po raz pierwszy zrozumiała, że ślepnie. 

Wyszła za mąż, za Pietra, ich małżeństwo nie układa się jednak szczęśliwie. Mąż niezbyt interesuje się tracącą wzrok ukochaną. Carolina spędza więc czas ze swoją służącą. Liza opowiada jej, co widzi na obrazkach w książkach, które contessa dostała kiedyś od Turriego. I choć obydwie wiedzą, że zmyśla (Carolina zna te książki na pamięć), udają, że wcale tak nie jest. Prowadzi to do dość zabawnych dialogów. 

Dlaczego Pellegrino stworzy maszynę? Jak wygląda relacja tych dwojga? Jeśli historia również was zaciekawiła, zachęcam do przeczytania.

Komentarze