Cóżeśmy czynili oboje, nim przyszła miłość...?


John Donne  urodził się 22 stycznia 1572 roku w Londynie. Jest znany jako czołowy przedstawiciel barokowej poezji metaficznej. Termin ten sformułował osiemnastowieczny angielski eseista, poeta i filozof - Samuel Johnson. Do grupy angielskich poetów metafizycznych należą również George Herbert, Richard Crashaw, Andrew Marvell i John Cleveland. Ich liryka ma na celu zaskoczenie czytelnika, stosowana jest w tym celu zupełnie nowa perspektywa, uzyskiwana za pomocą paradoksalnych obrazów, błyskotliwych spostrzeżeń, twórczych połączeń i symboliki zaczerpniętej ze sztuki, filozofii i religii. Donne zasłynął ze swoich wyszukanych konceptów wykraczających poza ramy jego czasów. 

Okres życia Johna Donne'a to teologiczny i polityczny niepokój, zarówno dla Anglii, jak i Francji. We Francji nastąpiło tzw. krawawe wesele paryskie, znane też jako Noc św. Batrłomieja, czyli rzeź hugenotów w  Paryżu. W Anglii natomiast to katolicy byli prześladowaną mniejszością. Donne został wychowany w rzymsko-katolickiej rodzinie, religia miała  więc znaczny wpływ na jego lirykę. Jako nastolatek uczył się na uniwerstytetach w Oxfordzie i Cambridge, później studiował prawo na Lincoln's Inn. W końcu pod wpływem religijnej presji wstąpił do kościoła anglikańskiego. Większość liryki miłosnej i kilka utworów o tematyce sakralnej napisał w latach 90 szesnastego wieku, tworząc swoje dwa główne poetyckie zbiory: Satires oraz Songs and Sonnets. 

W 1598 Donne został prywatnym sekretarzem Sir Thomasa Egertona i podczas przebywania w parlamencie królowej Elżbiety w 1601, poślubił potajemnie Annę More, szesnastoletnią bratanicę Lady Egerton. Teść Donne'a jednak nie popierał ich małżeństwa i nie wsparł ich pieniężnie. To uczyniło parę zależną od swoich znajomości. Mieli duże problemy finansowe, pogłębione jeszcze przez narodziny wielu dzieci. Donne kontynuował jednak pisanie i opublikował kilka kolejnych prac. W 1610 przez Jamesa I został mianowany anglikańskim ministrem i później królewskim kapelanem. Jego żona zmarła w 1617 w wieku 33 lat. W 1621 Donne został dziekanem katedry św. Pawłą. Jego liryka zwórciła się w kierunku śmierci i strachu przed tym, co nieuniknione. Napisał swoje prywatne modlitwy i wydał je, podczas gdy borykał się z różnymi chorobami. Jego charyzmatyczne i odkrywcze kazania uczyniły go wpływową londyńską osobistością. Najbarziej znany jest ze swojego przekonującego stylu i stosowanych paradoksów. Zmarł 31 marca 1631 roku.

(na podstawie: http://www.poets.org/poetsorg/poet/john-donne)
więcej informacji o poecie również na stronie: http://www.poetryfoundation.org/bio/john-donne


POEZJA



PCHŁA
tłumaczenie: Stanisław Barańczak

Spójrz, pchła: ten widok opór twój pokona –
To, czego pragnę małe jest jak ona.
Ssała krew z mego, teraz z twego ciała;
Obie krwie nasze w sobie więc zmieszała.
Wcale się wszakże nie obruszysz na to,
Nie nazwiesz grzechem, hańbą, czci utratą;
A jednak insekt, nim go kto rozgniecie,
Krwią napęczniały, użył sobie przecie:
Więcej dokonał niż my na tym świecie.

Nie, puść ją; po co życiom trzem nieść zgubę?
Ta pchła nas wiąże więcej niźli ślubem,
Jest mną i tobą, nazwać ją też możem
Ślubną świątynią i małżeńskim łożem;
Mimo twe dąsy, rodziców sprzeciwy,
Już nas otoczył mur czarny i żywy.
Zabij mnie w owej pchle, o to nie stoję;
Lecz będzie w tym i samobójstwo twoje,
I świętokradztwo: zatem przestępstw troje.

Och, a więc jednak, okrutnico miła,
Niewinna krew twój paznokieć splamiła?
I w czymże wina nieszczęsnej istotki?
Że ci upiła kropelkę krwi słodkiej?
Sama wszak widzisz, że nic to nie zmienia:
Nie widać po nas oznak osłabienia.
Więc porzuć trwogę, nie wzbraniaj mi ciała:
O tyle tylko mniej czci będziesz miała,
Ile ci życia śmierć tej pchły zabrała.



DZIEŃ DOBRY
tłumacznie: Stanisław Barańczak

Przebóg, cóżeśmy czynili oboje,
Nim przyszła miłość? Czyśmy jeszcze ssali
Z piersi Natury dziecinne napoje?
Lub w grocie Siedmiu Braci Śpiących spali?
Wszystko snem było — prócz tego, co robię
Teraz. Piękności, którem w każdej dobie
Ścigał, zdobywał, były snem tylko o tobie.

Dzień dobry naszym budzącym się duszom,
Co spojrzeć jeszcze na siebie nie śmiały —
Gdyż ledwo spojrzą, wzrokiem ściany skruszą,
Ogromne Wszędzie czyniąc z izby małej.
Niech więc podróżnik nowe światy bada,
Niechaj kartograf świat na świat nakłada;
Z nas każde samo światem jest — i świat posiada.

Na twarzach naszych znać serc związek szczery,
A każda lustro ma w kochanka oku;
Czy kto dwie lepsze znajdzie hemisfery
Bez skał Północy, Zachodniego mroku?
Umiera tylko to, co źle zmieszane;
Jeśli dwie równe miłości są zlane
Bez reszty w jedną — umrzeć nie będzie nam dane.


WSCHÓD SŁOŃCA
tłumaczenie: Jerzy Pietrkiewicz

    Słońce, kpie stary, niesforny a żwawy,
    Czemu zaglądasz
Przez okna i kotary nasze? Zali żądasz
Od kochanków, by w ślad twych pór biegły ich sprawy?
    Idźże a łajaj, zuchwały nicponiu,
    Uczniów spóźnionych i chłopców w terminie,
  Myśliwym dworskim powiedz, że król już na koniu,
  Mrówki zwołuj, niech każda z plonem się uwinie.
Miłość jednaka. Nie zna pór roku ni zmiany 
Sfrer, godzin, dni, miesięcy. To czasu łachmany.

    Iż promienie twe zacne oraz pełne mocy,
    Nie myśl tak snadnie,
Przyćmiłbym je zmrużeniem powiek, lecz mrok kradnie
Jej obraz na zbyt długo — mamże przymknąć oczy?
    Skoro cię nie oślepi jej spojrzenie,
    Zajrzyj tu jutro, znowu o tym czasie,
  I powiedz, czyli Indii skarby i korzenie
  Są tam, gdzieś je ostawił, czy tu leżą zasię;
I pytaj się o królów, coś ich widział w świecie,
Usłyszysz: wszyscy oni tu, w tym łożu przecie.

    Ja — to Książęta, w niej Mocarstwa żyją.
    Cóż reszta przy tem?
Książęta nas udają. Udanym zaszczytem
Jest przy nas każdy honor, skarby — alchemiją.
    Połowy naszych szczęść nie masz w swym stanie.
    Słońce! Bo tak już jest na tym tu świecie.
  Iżeś stare — pofolguj, a że twe zadanie
  Świat ogrzewać, ogrzałeś już nas dwoje przecie,
Świeć nam tedy, bo wszędzie blask twój jest rozlany:

To łoże twoim centrum, a sferą — te ściany.


WYKŁAD O CIENIU
tłumacznie: Stanisław Barańczak

Stań chwilę, miła; biorąc prosty przykład,
Z filozofii miłości wygłoszę ci wykład.
Spójrz, trzy godzinyśmy spędzili
Na tym spacerze; każdej chwili
Szły razem z nami cienie dwa, przez nas rzucane.
Lecz gdy słońce stanęło w zenicie nad nami,
Cień mamy pod stopami;
Wszystko jest jasne, z cienia ociosane.
Tak właśnie nasza miłość niedojrzała,
Wzrastając z wolna, precz od siebie gnała
Cienie, pozory; teraz jest jasna i cała.

Bo miłość nie zna, co to jej najwyższa miara,
Póki wciąż cudzych spojrzeń uniknąć się stara.
Jeżeli miłość zenit południowy
Opuści, w drugą stronę rzucimy cień nowy.
Gdy tamte cienie wzrok mąciły
Innym, te będą zmrok niemiły
Przed nami roztaczały, nam mącąc spojrzenie.
Jeśli miłość słabnąca na zachód się schyli,
Będziemy się łudzili
Wzajem, nurzając się w pozorów cienie.
I, choć poranny cień w południe zaśnie,
Ten przez dzień cały będzie wzrastał właśnie;
Lecz dzień miłości krótki jest, gdy miłość gaśnie.

Miłość rozjarza się lub świeci całą mocą:
Gdy minie jej południe, natychmiast jest nocą.


ŻADEN CZŁOWIEK NIE JEST SAMOISTNĄ WYSPĄ
tłumaczenie: Stanisław Barańczak

Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą;
każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu.
Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi,
Europa będzie pomniejszona,
tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek,
włość twoich przyjaciół czy twoją własną.
Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie,
albowiem jestem zespolony z ludzkością.
Przeto nigdy nie pytaj komu bije dzwon.
Bije on tobie...


SONET X
tłumaczenie: Stanisław Barańczak

Śmierci, próżno się pysznisz; cóż, że wszędy słynie
Potęga twa i groza; licha w tobie siła,
Skoro ci, których — myślisz -jużeś powaliła,
Nie umrą, biedna Śmierci; mnie też to ominie.
Już sen, który jest twoim obrazem jedynie,
Jakże miły: tym bardziej więc musisz być miła,
Aby ciała spoczynek, ulga duszy była
Przynętą, która ludzi wabi w twe pustynie.
Losu, przypadku, królów, desperatów sługo,
Posłuszna jesteś wojnie, truciźnie, chorobie;
Łatwiej w maku czy w czarach sen znaleźć niż w tobie
I w twych ciosach; więc czemu puszysz się tak długo?
Ze snu krótkiego zbudzi się dusza człowieka

W wieczność, gdzie Śmierci nie ma; Śmierci, śmierć cię czeka.


OSTATNIE TCHNIENIE
tłumaczenie: Stanisław Barańczak

Tak, przerwij ten ostatni pocałunek łzawy,
Który wchłania dwie dusze i precz je wydycha:
Zmieńmy się tym wydechem w dwie ulotne zjawy,
Sami skończmy dzień szczęścia, niech noc spłynie cicha;
Miłość naszym jest dziełem; i równie jest tania
Śmierć, którą słychać w słowie "Odejdź" w dniu rozstania.

Odejdź; jeśli to słowo nie dość cię zabiło,
Ulżyj mi, ten sam rozkaz wbijając mi w serce.
Jeśliś martwa, niech we mnie bije całą siłą
Własne słowo i słusznie niech karze mordercę.
Choć będzie już za późno: sam się śmiercią karze
Podwójną, kto odchodzi i kto odejść każe.

Komentarze